poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Kuchenny must-have na lato!

Przyszła wiosna, a zaraz za nią przydreptało... lato!
Ludzie wylegli z domów i wachlując się obficie pomstują na pogodę. Fakt, końcówka kwietnia jest wyjątkowo skwarna, ale czy to na pewno powód do narzekań? Ja mimo wszystko jestem zachwycona. Uważam, że gdyby proporcja dni takich jak ostatnie do tych zimnych i rozmazanych była nieco korzystniejsza na rzecz tych pierwszych, problem depresji wśród rodaków zostałby zminimalizowany co najmniej o kilka procent. 
Nagła zmiana aury pogodowej to nie tylko pretekst do spędzania na łonie natury większej ilości czasu, zmiana nawyków żywieniowych, zapotrzebowanie na inne niż dotychczas rozrywki. To także czas domowego przeorganizowania. Mam tu na myśli pochowanie wszystkiego, co pozwoliło przetrwać nam długą zimę, a wyciągnięcie z czeluści rozmaitych schowków gadżetów typowo letnich. Zaczynamy od garderoby, kończymy na akcesoriach kuchenno-jadalnianych. No właśnie - bez czego nie wyobrażacie sobie pory wiosenno-letniej w kuchni?

Sporządziłam listę letnich must-have. Pewnie macie wiele swoich, będzie mi miło, jeśli podzielicie się ze mną. 



O ile trudno mi zaakceptować jesień i zimę bez naczynia do serowego fondue, albo specjalnego garnuszka na grzane wino, o tyle są pewne kuchenne atrybuty wiosenno-letniej konsumpcji, bez których nie wyobrażam sobie życia.
I tak:
1) Blender!
Wszelkie koktajle - zarówno te sorbetowe (owoce plus kostki lodu) jak i mleczne (owoce plus kefir lub maślanka) to dla mnie niezastąpiona rzecz w sezonie truskawek, malin, jagód czy wiśni.
2) Karafka lub szklany dzbanek!
Woda z listkami mięty lub bazylii, z limonką czy cytryną oraz kostkami lodu nieraz uratowała podupadłe morale ;) Przyrządzam także niekiedy domową lemoniadę oraz bezkonkurencyjny napój alkoholowy idealny na długie, ciepłe wieczory spędzone w przyjaciółmi w ogródku - na bazie soku grejpfrutowego z Milejowa - przepis wkrótce.
3)Wszystko do lodu!
Lody na patyku, mieszadełka do drinków zatopione w lodzie, izolujący pojemnik na kostki z lodem, tak, by nie trzeba było wstawać i walczyć z kostkarką za każdym razem, gdy odnotujemy, że któryś z naszych gości osuszył szklaneczkę.
4) Koszyk piknikowy!
O ileż przyjemniej jeść w plenerze z normalnej zastawy, niż plastikowych, gnących się bez przerwy talerzyków.
5) Osłona/klosz na owoce i słodkości!
Nie tylko my wiosną budzimy się do życia. Małe żyjątka latające również. Dajmy im żyć, ale niekoniecznie dzielmy się naszym posiłkiem. Wielkoduszność też ma swoje granice ;).
6) Letnie tekstylia!
Obowiązkowy kolor tego lata do mięta - nie twierdzę, że jeśli do tej pory udzielałyśmy się w kuchni przepasane czerwienią lub granatem powinnyśmy czym prędzej nadrobić braki. Ale - rety, jaki piękny ten miętowy fartuch! ;)
To samo ze ściereczką kuchenną. Ta w muchomorki niech poczeka na jesień, teraz króluje  motyw owoców, warzyw i... lodów! ;)
7) Rurki/słomki do napojów!
Nie jest to gadżet tylko i wyłącznie wiosenno-letni a jednak teraz będzie zdecydowanie intensywniej eksploatowany. Wszelkie chłodzące napoje, jak również przyrządzone w domu owocowe koktajle lepiej smakują sączone niespiesznie przez słomkę.


Czy o czymś zapomniałam?:)

piątek, 27 kwietnia 2012

Ufff, jak gorąco!

Dzisiejsze danie to żadna wirtuozeria, ani nic odkrywczego. Wiadomo jednak, że w bardzo ciepły dzień nie mamy ochoty na bigos czy mielone i nie jest nam miła myśl o gorącym żurku z kiełbasą. Intuicyjnie łakniemy lekkości i chłodu, również w kwestii tego, co spożywamy.
Nie zrobiłam dziś regularnego obiadu, bo nie sądzę, byśmy byli w stanie go zjeść. Jest naprawdę gorąco (u Was też?) i choć taka pogoda nastraja bardzo pozytywnie, szczególnie w kontekście nadchodzącego majowego weekendu, to jednak wymaga od nas specjalnego traktowania swego ciała. Czyli - dużo napojów, koniecznie mocna kawa, niekoniecznie - suty posiłek. Jestem pewna, że Zapuszkowani przyznają mi rację, gdy wszedłszy do jadalni odnotują brak dymiących półmisków, a jedynie półmisek pełen aromatycznych warzyw oraz mrożoną zieloną herbatę.


Składniki:
- liście dowolnej sałaty, ja wybrałam strzępiastą
- trzy dojrzałe, czerwone pomidory
- jeden średni ogórek
- pół czerwonej cebuli (spora była)
- małe opakowanie słodkiej kukurydzy od Dawtony
- kostka fety
- oliwa z oliwek
- sok z połowy cytryny
- świeżo zmielony czarny pieprz
- odrobina soli

- 2 ząbki czosnku





Wszystkie świeże warzywa dokładnie myjemy. Z liści sałaty sporządzamy podstawę pod inne składniki. Pamiętajmy by na tym etapie mieć już gotowy dressing (oliwa, cytryna, czosnek, sól, pieprz) i poświęcić niedużą jego część na polanie sałaty, by ona również przy późniejszej konsumpcji okazała się aromatyczną częścią sałatki. Pomidory kroimy w ósemki, ogórek obieramy (lub nie) i kroimy w plasterki, cebulę siekamy dowolnie. To wszystko układamy warstwami. Dodajemy kukurydzą. Kroimy fetę w kostkę i układamy na samym wierzchu sałatki. Następnie całość polewamy dressingiem. Zadbajmy by sos przeniknął w miarę równomiernie, jeśli okaże się, że jest go za mało - śmiało doróbmy nieco więcej. Osobiście nie przepadam gdy trafi mi się "suchy" kawałek sałatki, a dobry dressing stanowi połowę sukcesu.
Sałatkę pochłaniamy z kawałkami świeżej pszennej bagietki lub ciabatty i obficie popijamy. Na przykład schłodzonym białym lub różowym winem.

Udanej laby majowej! :)





poniedziałek, 23 kwietnia 2012

10 w skali Beauforta!

Wraz z wiosennymi harcami (rower, deskorolka, bieganie po przedszkolnym ogródku do upadłego) Zapuszkowany Junior wyraził większe niż dotychczas zapotrzebowanie na produkty silnie energetyzujące, czytaj - słodycze.
A każda świadoma matka wie, że nadmiar słodyczy to zło w czystej postaci ;) i należy stawać na rzęsach, by ich udział w diecie najdroższej latorośli  był jak najmniejszy. W związku z tym świadome matki, w tym ja - Zapuszkowana - uciekamy się do rozmaitych forteli, by głód energii został zaspokojony a wizja spróchniałych mleczaków, była tylko wykwitem naszej wybujałej nadopiekuńczej wyobraźni.
Dziś znów po powrocie z placówki wczesnoedukacyjnej Junior wyraził natychmiastową potrzebę pochłonięcia czterech tabliczek czekolady, ale ja już stałam w blokach startowych - gotowa, opanowana, wyposażona. Okręt banana split bardzo się dziecku spodobał i został pożarty do cna. A jedyny cukier jaki zawierał, to ten, który znajdował się w niskosłodzonym dżemie z Milejowa, czyli naprawdę było zdrowo.

Składniki:
- spory, jędrny lecz dojrzały banan
- dwie kopiaste łyżki jogurtu greckiego
- dwie płaskie łyżki dżemu z czarnej porzeczki (Milejów)
- garść płatków migdałowych
- dwa plastry twardej gruszki

Obrany ze skórki owoc banana przekrawamy wzdłuż na dwie połówki. Układamy w płytkiej miseczce, która zapewni konstrukcji lepszą stabilność niż zupełnie płaski talerz. Połówki banana układamy tak, by tworzyły burty okrętu. Na pokład okrętu pakujemy gęsty jogurt grecki a następnie układamy nań warstwę dżemu porzeczkowego. Sypiemy płatkami migdałowymi.
Na koniec z umytej uprzednio gruszki wykrawamy dwa plastry, w taki sposób, by kształtem przypominały wydęte wiatrem żagle. Następnie podajemy dziecku, a ono czyni swą powinność - za chwilę okręt staje się widmem ;).

czwartek, 19 kwietnia 2012

Szaszłyki z kurczaka i ananasa

Lubicie połączenia owocowo-pikantne? Ja bardzo! Owoce zwykle odciążają potrawę, nadają jej lekkości, świeżości, finezyjności. Dziś wiosna za oknem (czy u Was też?), więc niemożliwością byłoby konsumowanie bigosu, schabowego, czy nawet ostatnio przygotowanego leczo na bazie boczku i kiełbasy. Takie ciężkie klimaty trawię tylko gdy temperatura i aura pogodowa pozostawiają wiele do życzenia. Dziś nie mam na co narzekać - jest ciepło, jasno, świetliście, na śniadanie zjadłam lekkie muesli z jogurtem, a na obiad planuję delikatne szaszłyki z kurzej piersi i ananasa, podane na dzikim ryżu.


Składniki:
- 1 podwójna pierś kurczęca
- pół puszki kostek ananasa od Dawtony
- 2 duże ząbki czosnku
- kilka pomidorków daktylowych
- miks ziół - nieco rozmarynu, oregano i chilli
- oliwa z oliwek
- sok z połówki cytryny
- szczypta soli


przed zapieczeniem

Mięso kurczęce dokładnie myjemy i obieramy z niepożądanych elementów (na które z nadzieją w kocim oku czeka już u mych stóp nasza kotka). Ja marynuję mięso wieczorem, poprzedniego dnia, w oliwie, soku z cytryny, czosnku, soli i ziołach, ale nie jest to niezbędne, by potrawa udała się. Jeśli przyprawicie przed samym zapieczeniem - też będzie smakowało :).
Przed przygotowaniem obiadu - wrzucamy ryż na wrzątek i rozkręcamy piekarnik na 180st.C. Mięso dzielimy na drobniejsze kawałeczki. Przekładamy mniej więcej połowę zawartości puszki z ananasem do miseczki. Nakładamy na drewniane patyczki do szaszłyków kawałki mięsa i ananasa, układamy w płytkim naczyniu żaroodpornym. Na koniec niedbale układamy gdzieniegdzie pomidorki. Zapiekamy całość przez jakiś kwadrans.
po zapieczeniu

Ja podaję z dzikim ryżem.
Lekko, wiosennie i niekalorycznie!

wtorek, 17 kwietnia 2012

Leczo

Ponieważ wciąż jeszcze nie wykończyłam do cna wielkanocnych zapasów - dziś znów sięgnęłam do ich niekończących się zasobów. Swoją drogą to arcyciekawy temat do socjologicznych rozważań - dlaczego ludzie tak wariacko chomikują wszystko przed świętami, które trwają raptem tylko dwa dni? Nie to, żebym narzekała, że zostaję później obdarowana pętem doskonałej, wiejskiej kiełbasy, kawałem prawdziwej, niekonserwowanej szynki, słoikami startego przez dziadka chrzanu i tak dalej. Wszak wiele z tego można zamrozić, a potem wykorzystać w niejednej potrawie. Na przykład dziś - w jednej z moich ulubionych potraw jednogarnkowych, węgierskim leczo.
Nie jest to co prawda pora na leczo, papryka i cukinia może zachęca ceną do tego typu kulinarnych wariacji, lecz czasem nie umiem dyskutować z chęcią na coś. Poza tym rozmroziłam kiełbasę, a jeśli obiad kiełbasiany, to koniecznie mnóstwo warzyw i pikanteria!


Składniki:

- 5 mniejszych cukini
- 5 kolorowych papryk
- 3 dorodne cebule
- 2 puszki krojonych pomidorów Dawtona
- łyżeczka musztardy francuskiej
- 3 długie laski dobrej jakości kiełbasy wędzonej
- 15-20dkg chudszego boczku
- olej/oliwa
- główka drobno posiekanego czosnku
- pęczek natki pietruchy
- przyprawy: sól, pieprz, papryka słodka, oregano, bazylia.

Na patelni podsmażamy kiełbasę i boczek pokrojone na cienkie dość plastry/ kawałki. Jeśli są bardzo tłuste rezygnujemy z dodawania oliwy, jeśli jednak wyraźnie potrzebują jej towarzystwa - nie wahajmy się. W woku (albo obszernym garze) dusimy warzywa z wszelkimi przyprawami pokrojone tak, jak mamy ochotę spotkać je na talerzu. Podsmażone wędlinki wrzucamy do gara/woka z warzywami i mieszamy, a następnie jeszcze trochę dusimy razem, by smaki przeniknęły się i dały cudowny aromat węgierskiego dania. Ot, cała filozofia. A doznania smakowe - pierwszorzędne!


piątek, 13 kwietnia 2012

Puszkowy design cz.1

Jedną z dziedzin kreatywnych aktywności człowieka, które prawdziwie mnie fascynują jest design użytkowy. Mam w swoich zbiorach tony gazet z genialnymi projektami współczesnych (i nie tylko) designerów i głębokie przekonanie, że gdybym miała jeszcze raz zdawać maturę i stawać przed wyborem dotyczącym swojej wyższej edukacji wybrałabym wzornictwo przemysłowe, albo coś koło tego.
Tymczasem chłonięcie doskonałych pomysłów na nietuzinkowe wizualnie i funkcjonalne przedmioty stanowi po prostu moją pasję. (Oczywiście zaraz obok gotowania! ;))
Przy tym mam duszę ekologa - twórczy recykling w połączeniu z kreatywną myślą designerską to dla mnie koktajl, obok którego nie potrafię przejść obojętnie.

I tak zobaczcie na co trafiłam strzelając sobie zwyczajową prasówkę wnętrzarsko-gadżetową...

Zobaczcie z bliska...






Rzecz jest, co prawda, nie pierwszej nowości, bo z roku 2009, ale naprawdę warta uwagi. Projektantem tego designerskiego dzieła jest absolwent Northumbria University - Jack Bresnahan. Wystawił swe niecodzienne prace na New Designers w Nowym Yorku i zyskał wielki aplauz. Opróżniona z zawartości puszka pełni tu rolę rozmaitych pojemników, o zastosowaniu łazienkowo-kuchenno-biurowym. I o ile wazonik z puszki, czy organizer dla długopisy nie jest niczym, na co sami nie wpadlibyśmy, o tyle pojemnik na mydło (płyn do naczyń, etc), dozownik do cukru, czy stojak na szczoteczki to prawdziwe perełki designerskiej myśli.

Jak Wam się to podoba? :)

wtorek, 10 kwietnia 2012

Wspomnienie po Wielkanocy

Czy Wam również zostaje po świętach mnóstwo jedzenia? To bardzo miłe, że oprócz moich własnych wyrobów zostaję uszczęśliwiona wałówką od mamy, teściowej i dziadka, jednak czasem zwyczajnie słabo mi, gdy uświadamiam sobie jak długo jeszcze będę serwować Zapuszkowanym (oraz sobie) miks jaj i wszelakich mięs. No, ale cóż - nic nie może się zmarnować, więc warto pokusić się o refleksję jak podawać nasze zapasy, by nie smakowały codziennie tak samo.
Dziś na śniadanie, nim pożegnaliśmy się wszyscy i rozeszliśmy do pracy oraz placówek edukacyjnych, zaserwowałam jajka przepiórcze, które teściowa wetknęła mi, gdy żegnaliśmy się w niedzielne popołudnie.
Są szalenie smaczne same w sobie, jednak podane w sposób, który poniżej przestawię, nastawiają pozytywnie na resztę dnia i są naprawdę wyborne.

Składniki dania:
- 10 jajek przepiórczych
(choć nie upieram się, mogą być i kurze)
- kilka rzodkiewek
- pół pęczka szczypiorku
- nieco rzeżuchy (też mam jej poświąteczny nadmiar)
- 2 łyżki majonezu
- 2 łyżki gęstej śmietany 12%
- 2 łyżki (czubate) drobnego groszku od Dawtony
- pół łyżeczki musztardy dijon
- czarny pieprz



Jajka przepiórcze gotujemy około 2 minuty.
Rzodkiew oraz szczypiorek dokładnie myjemy i siekamy drobno (rzodkiewkę w kosteczkę).
W miseczce mieszamy majonez ze śmietaną, musztardą i pieprzem. Gdy mikstura jest wyraźnie jednolita wsypujemy doń wiosenne warzywa, a także nieco konserwowego groszku. Mieszamy delikatnie, by nie uszkodzić tego ostatniego. Na wierzch sypiemy ściętą z własnej uprawy rzeżuchę. Jajka obieramy, kładziemy po kilka na talerzu, zalewamy sosem. Pałaszujemy ze smakiem oraz świeżym pieczywem.

piątek, 6 kwietnia 2012

Pikantna zupa postna

Dziś Wielki Piątek.
Niezależnie od naszych indywidualnych zapatrywań na kwestie religijne uważam, że post jest potrzebny, choćby ze względów zdrowotnych. Poza tym biesiadowanie świąteczne naprawdę zyskuje inny smak i oprawę gdy wcześniej odmówimy sobie co smakowitszych kąsków! :)
Ponieważ aktualnie, jak wiele kobiet kuchennych ;), jestem zarobiona po pachy, nie bardzo miałam dziś ochotę otwierać kolejny front pod tytułem - obiad piątkowy. Jasne, mogłam usmażyć rybę, albo pobawić się w układanie na stercie kolejnych naleśników, albo zrobić racuchy... zamiast tego jednak, postawiłam na eintopf, a więc danie jednogarnkowe. Pamiętajmy, że jeśli chcemy by skutecznie nasyciło nas i rodzinę, musi być to rzecz treściwa. Rezygnujemy z mięsa, ale to nie koniec świata. Nie tylko solidny kotlet sprawia, że czujemy się najedzeni, czyż nie?
Postawiłam dziś na pikantną zupę warzywną z kawałkami roztapiającej się mozzarelli - mniam!

Składniki:
- 2-3 małe cukinie
- 1 papryka żółta lub czerwona
- spora czerwona cebula
- dymka lub gruby szczypior
- kilka ząbków czosnku
- oliwa
- kulka mozzarelli
- puszka czerwonej fasoli od Dawtony
- 2 puszki pomidorów od Dawtony
- sól
- szczypta słodkiej papryki
- duża szczypta chilli


W wysokiej patelni szklimy na oliwie posiekaną cebulę oraz czosnek. Następnie dodajemy krążki cukinii oraz kawałki papryki i dymki. Gdy całość podsmaży się otwieramy puszki - z pomidorami oraz z fasolą. Pomidory blendujemy na jednolitą masę. Fasolę odsączamy z zalewy. Zalewamy warzywa na patelni, dodajemy fasolę. Przyprawiamy. Całość gotujemy 2-3 minuty, by smaki przeniknęły się. Unikajmy zbyt długiej obróbki termicznej fasoli, bo może popękać i przemienić w mało apetyczną breję. Na koniec nakładamy do miseczek i rozdzielamy sprawiedliwie małe kosteczki sera mozzarella. Jeśli zupa jest bardzo ciepła za chwilę roztopią się i będą smakowicie urozmaicać smak tego pikantnego dania. Dla dekoracji sypię na wierzch nieco szczypiorku.

Wesołych, spokojnych świąt!:)

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Pomidorowa z ryżem

Otwartość na zagraniczne kuchnie to dobra rzecz, bo życie wyłącznie pierogami i schabowym byłoby dość monotonne. Jednak po kilku obiadach i kolacjach, bazujących na niepolskich daniach szybko dochodzę do wniosku, że nie ma jak to talerz parującej zupy z apetycznym kleksem kwaskowatej śmietany.
No, ale ja jestem prawdziwą entuzjastką zup - tych niekonwencjonalnych, ale również tych dających poczucie obcowania z tradycją i wspomnieniami. Jedną z takich zup, które przypominają mi uroki dzieciństwa i ujmuje swą prostotą jest swojska pomidorówka.

Składniki:
- części rosołowe kurczaka okrojone z widocznych kawałków tłuszczu
- 3 spore marchwie
- 1 korzeń pietruchy
- pół niewielkiego selera
- kawałek pora
- nać pietruchy
- 2 liście laurowe
- kilka kulek ziela angielskiego
- pieprz, sól
- trzy ząbki czosnku
- 2 kartoniki (lub puszki) pomidorów od Dawtony
- pół słoiczka koncentratu pomidorowego Dawtona
- kwaśna, gęsta śmietana (12%)


Kurę gotujemy przez jakieś 15 minut, nim dodamy warzywa, bo mięso potrzebuje więcej czasu na dojście, a nie chcemy rozgotować jarzyn. Czosnek miażdżymy lub siekamy i dodajemy do całości, to samo z resztą przypraw. Gdy wszystko jest miękkie a po uniesieniu pokrywki czujemy niebiański aromat bulionu, blendujemy pomidory dodajemy do gara. Podobnie z koncentratem - osobiście dodaję go, bo lubię, jak pomidorowa jest mocno kwaśna, kto nie lubi, niech zrezygnuje.

Ja uwielbiam ją z ryżem. Dekoruję kleksem śmietany i nacią.