piątek, 20 stycznia 2012

Słodki kompromis

Chore dziecko w domu to wielki test cierpliwości i tolerancji. Czasy, w których otrzymywało się L-4, nikt o nic nie pytał i można było się bez reszty poświęcić roli pielęgniarki-animatora kultury niestety bezpowrotnie przeminęły. Dziś, w razie choroby Zapuszkowanego Juniora jestem kombajnem wieloczynnościowym, a prócz termometru, syropku i tomu dzieł zebranych Poczytaj mi Mamo, dzierżę laptopa, myszkę i dwa telefony.

Chore dziecko to także moment na doszlifowanie sztuki kompromisu. Każdy z nas wie, że bez niego nie da się przeżyć w stadzie, szczególnie stadzie, zwanym rodziną, jednak nie każdy posiadł jego tajniki.Osobiście lubię, gdy dieta Małego Zapuszkowanego obfituje w warzywa, owoce i inne zdrowo brzmiące rzeczy. Gdy choroba wkracza w nasze progi, wiem, że mogę swoje utopijne postulaty żywieniowe schować w kieszeni. Bo on będzie jadł, co chce, albo W OGÓLE.
(Na dźwięk wyrażenia „w ogóle” każdej matce przebiega po kręgosłupie nieprzyjemny dreszcz, a więc jedz dziecko, jedzże COKOLWIEK!).

Mam w zanadrzu dwie bezpieczne opcje, które nie druzgocą mojej potrzeby odżywienia Młodego, a które rekonwalescent chętnie skonsumuje. Oczywiście muszą być słodkie, to jasne. Nie mogą też zawierać niczego co jest zielone (sałata, ogórek, szczypiorek, szpinak, rukola – zapomnijmy!).

Świeżutka chałka z miękkim masłem i dżemem lub powidłami jest przepysznym pomysłem na śniadanie. A na dodatek nie spotyka się z większym oporem małoletniego konsumenta, który spośród wielu słoików w domowej spiżarni wybrał sobie truskawkowy (Milejów, rzecz jasna).

Na obiad z kolei podałam mleczną mannę z kleksem dżemu z owoców leśnych. Jest niskosłodzony, więc nie nasyci pustymi kaloriami, a doskonale smakuje i urozmaica proste dania „kompromisowe”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz