wtorek, 29 listopada 2011

Zupa Campbell's czyli kultura masowa i sentymenty

Witajcie,jak wtorkowe samopoczucie?
No cóż, nie jest to piątek - zrzędzi mi za plecami Zapuszkowany.
Dla mnie jednak szklanka jest zawsze do połowy pełna, więc cieszę się, że poniedziałek już za mną
. W poniedziałki zawsze mam najwięcej pracy, zupełnie jakby wszyscy, z którymi przyszło mi współpracować już w niedzielę po południu z niecierpliwością opracowywali poniedziałkowy plan dnia. Dlatego też nie miałam wczoraj szansy na żadne spektakularne akcje kulinarne, dziś też zresztą nie. Uznałam, że po dwóch bardzo intensywnych dniach należy mi się odrobina luzu. Nic nie relaksuje mnie bardziej niż ciekawa lektura. A, że parę miesięcy temu otrzymałam w prezencie wciąż nietkniętą książkę o sztuce Andy'ego Warhola zabrałam się doń żwawo i z wielką radością.
Wertując arcyciekawą lekturę pomyślałam, że właśnie znalazłam interesujący temat do poruszenia na blogu Zapuszkowanych.

Jaka p
raca Warhola utkwiła Wam w głowie jako sztandarowe jego dzieło? Ja na to pytanie odpowiedziałabym prosto - puszki :). A ściślej - kultowa puszka z zupą Campbell's, powielona x-razy . Jaka jest jej historia?
Andy'ego Warhola inspirowały produkty kultury masowej. Co ciekawe, twierdził,
że nie wystarcza mu rola obserwatora wytworów tej kultury, on pragnął być jej twórcą. Marzył wręcz o byciu maszyną, co uzasadniał z wdziękiem - w końcu wszyscy przez całe życie robimy to samo. Coś, co wielu artystów przyprawiłoby o dreszcz obrzydzenia, jego zdawało się wręcz fascynować. Większość dzieł Andy'ego Warhola obracała się wokół konceptu szeroko pojętej kultury amerykańskiej. Z lubością malował przedmioty codziennego użytku: pieniądze, jedzenie, napoje, damskie obuwie, ale także ikony ówczesnej popkultury: ważne osobistości i gwiazdy. Według niego, te właśnie odwzorowania codziennej rzeczywistości reprezentowały kulturalne wartości Stanów Zjednoczonych. Coca-Colę utożsamiał z demokratyczną równością:

Wspaniałe w tym kraju jest to, że Ameryka zaczęła tę tradycję, w której najbogatsi konsumenci kupują zasadniczo te same rzeczy co najbiedniejsi. Możesz oglądać telewizję i zobaczyć Coca-Colę i wiesz, że prezydent pije Colę, Liz Taylor pije Colę i pomyśl, że ty też możesz pić Colę. Cola to Cola i za żadną sumę pieniędzy nie kupisz lepszej Coli od tej jaką pije bezdomny na rogu. Wszystkie Cole są takie same i wszystkie Cole są dobre. Liz Taylor to wie, prezydent to wie, bezdomny to wie i ty to wiesz.

Jak to było z zupą? Warhol podkreślał, że zawsze odczuwał osobistą więź z przedstawianymi przez siebie przedmiotami. Zupa Campbell’s nie była dla niego wyłącznie ilustracją produktu żywnościowego, była również istotną częścią jego życia i wspomnień. W dzieciństwie bowiem mama karmiła go tą zupą kiedy był chory. Pokłady czułości, jakie wiązały się ze spożywaniem jej we wczesnych latach i więzią z ukochaną kobietą, sprawiły, że Warhol jako osoba dorosła wciąż był jej wiernym fanem. Ponoć żywił się głównie nią raz po raz zakąszając krakersami. Zupa Campbell’s była dla artysty swoistym comfort food, czyli jedzeniem, wzbudzającym poczucie bycia w domu, wprawiającym w blogi nastrój bazujący na wspomnieniach ze świata dziecięcych lat.

museumstudiesatmacquarie.org

Czy i Wy posiadacie swój odpowiednik warholowego Campbell'sa? Na przykład słoik powideł śliwkowych babci, który chętnie upamiętnilibyście, powiedzmy, w formie gustownego graffiti? ;)

piątek, 25 listopada 2011

Tortille domowe

Gyros, tortille, kebaby i inne tego typu fastfoody zrobiły oszołamiającą karierę w Polsce. Trudno się dziwić – umiejętnie przyrządzone potrafią być bardzo smaczne, nie są tak jednoznacznie śmieciowe jak jedzenie z popularnych hamburgerowni ;), a także – dają się łatwo naśladować we własnym zakresie. Pamiętam, że swego czasu żadna z imprez na które chadzaliśmy z Zapuszkowanym, nie miała prawa bytu bez michy sałatki z gyrosem, popełnionej własnoręcznie przez gospodynię/gospodarza. Cieszyła się, rzeczona sałatka, olbrzymim powodzeniem, mimo, że dość przewidywalna jeśli chodzi o składniki (żadne tam kapary, mango i gorgonzole), a może właśnie dlatego.

Osobiście bardzo lubię przyrządzić domowy gyros, więc czynię to nader często. Jeśli zaś chodzi o tortille rozróżniam tu dwie opcje – opcja powszednia, na leniwca, a więc bazująca na zakupionych w sklepie gotowych plackach oraz ta maksymalna, weekendowa, czyli zakładająca, że dobrą godzinę spędzam na wypiekaniu przez siebie spreparowanego ciasta.


Na placki:

  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 3 łyżki smalcu
  • 2/3 szklanki bardzo ciepłej wody

Na farsz:

  • Ładny filet drobiowy utytłany w masie przypraw i ziół – sól, papryka słodka, papryka ostra, czosnek, oregano, bazylia, estragon (unikam gotowych mieszanek ze względu na znienawidzone wzmacniacze smaku, sztucznie nakręcające nasze kubki smakowe, preferuję naturalny smak potraw)
  • Kapusta pekińska lub sałata lodowa
  • Dojrzałe pomidory
  • Cebula
  • Konserwowe ogórki Dawtona
  • Jogurt naturalny (i. ew. łyżka majonezu)
  • 2 ząbki czosnku
  • Pieprz, sól
  • Olej
  • Koperek (1/3 pęczka)

Smalec roztapiamy w bardzo ciepłej wodzie, jeśli trzeba – lekko podgrzewamy. Wodę z roztopionym smalcem stopniowo wlewamy do mąki, mieszając. Solimy. Łączymy całość i lepimy kulę z ciasta. Przykrywamy niezbyt ściśle folią do żywności i odstawiamy na około godzinę. Następnie ciasto dzielimy na kilkanaście części (w postaci kulek) i wałkujemy na placki. Układamy jeden z nich na rozgrzanej, suchej patelni. Po około 30 sekundach smażenia, gdy placek pokryją brązowe plamki i pęcherze powietrzne, przewracamy na drugą stronę. Układamy na stosik.
Na patelni obok smażymy niezbyt drobno pokrojone kawałki kurczaka, obtoczone w mieszance ziołowej. Gdy skończymy tniemy ostrym nożem na cienkie plasterki.
Do gęstego jogurtu naturalnego wrzucamy przeciśnięty przez praskę czosnek, posiekany koperek, solimy, pieprzymy, możemy też dorzucić łyżkę majonezu.
Gotowe placki tortilli smarujemy sosem jogurtowym, układamy warzywa, mięso, zwijamy w naleśnik. W razie potrzeby stabilizujemy całość folią aluminiową. Bon apetit! ;)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Węgierska zupa gulaszowa

W weekend można gotować z pietyzmem. Można zafundować sobie niespieszny spacer do tego doskonale zaopatrzonego rzeźnika na rogu. Bez pośpiechu obejrzeć mięsną ekspozycję za szybą lady, wsłuchać się w kulinarne podszepty, zrodzone z nadmiaru wolnego czasu, a następnie zwierzyć się ekspedientce co, ile i czy pokroić. w drodze powrotnej zaś warto minąć warzywniak, taki z prawdziwego zdarzenia, taki, że można tam dotykać, głaskać i wąchać, a następnie powoli wypełniać płócienną torbę wybranymi przez siebie dobrami.

W sobotę zapragnęłam wołowiny. To moje ulubione mięso, chude i szlachetne, choć wymagające długiej obróbki. W drodze z mięsnego zahaczyłam o ukochany warzywniak. Zrazy wołowe? Bitki? Pieczeń? Nic z tych rzeczy. Zapragnęłam węgierskiej zupy gulaszowej i gdy tylko wyobraziłam sobie żeliwny gar z kawałkami wołowiny i warzyw pykającymi apetycznie w pomidorowej cieczy, ślinianki zaczęły intensywnie pracować...
Składniki:
- 70dkg najlepszej wołowiny (np. ligawy wołowej)
- kilka dużych ziemniaków
- 2 duże marchwie
- 1 pietruszka z nacią
- kawałek selera
- papryczka chilli
- papryka czerwona
- 2 cebule czerwone
- 3 ząbki czosnku
- sól, pieprz
- 2-3 listki laurowe
- kilka kulek ziela angielskiego
- słoiczek koncentratu pomidorowego
- szklanka półwytrawnego wina
- nieco oliwy z oliwek

Wołowinę myjemy dokładnie i kroimy w dość drobną kostkę. Solimy, pieprzymy, podsmażamy na oliwie. Przekładamy do dużego gara, zalewamy wodą, wrzucamy pokrojone w piórka cebule, posiekany w plastry czosnek, liście laurowe, ziele angielskie, solimy, pieprzymy. Czosnek i cebula mogą się rozgotować i rozpaść, stanowiąc element bulionu. Wołowina gotuje się długo, w takiej postaci myślę, że godzinę z okładem, może i półtorej, więc nie dorzucamy na razie reszty warzyw, jeśli nie chcemy zrobić z nich papki. Obieramy ziemniaki, włoszczyznę, paprykę, ciachamy wszystko na niewielką kostkę (choć marchew wolę w cienkie krążki). Niektórzy lubią dorzucić do zupy gulaszowej pieczarki, a nawet inne grzyby, ja preferuję miks podany powyżej. Siekamy drobniutko papryczkę chilli oraz natkę. Wrzucamy do bulionu z wołowiną i gotujemy do miękkości. Pod koniec gotowania wlewamy wino i koncentrat pomidorowy. Warto, by zupa była gęsta, bo jest to posiłek z powodzeniem zastępujący dwudaniowy obiad. Przy akompaniamencie pszennej, chrupiącej bagietki oraz lampki czerwonego wina jest prawdziwym niebem w gębie :).

piątek, 18 listopada 2011

Kurczak w pomidorach z mascarpone


Kurzyna ma to do siebie, że jest bardzo uniwersalna. Można ją podawać na setki różnych sposobów – słodko, kwaśno, ostro i słono, przy akompaniamencie wielu wyszukanych, albo właśnie bardzo popularnych warzyw i owoców, a także grzybów, ziół, przypraw. Ma również inną istotną zaletę – pozwala stworzyć smaczny, pożywny i efektowny obiad w miarę szybko, tak, że reszta Zapuszkowanych nie zejdzie mi niechybnie z głodu w oczekiwaniu na upragnione jedzenie.

Warto eksperymentować ze sposobami podawania drobiu, żeby nie było
nudno, żeby kubki smakowe nie wniosły veto, oraz - co w sumie w dobrym żywieniu najistotniejsze – by było różnorodnie i zdrowo. Dziś miałam taką fantazję, że postawiłam na kurczaka w pomidorach i
mascarpone.


Składniki:
- podwójna pierś kurczaka
- puszka pomidorów Dawtona
- opakowanie serka mascarpone (250g)
- 2-3 ząbki czosnku
- garść świeżych liści bazylii
- kilka kropli octu balsamicznego
- sól
- świeżo zmielony pieprz
- nieco oliwy z oliwek

Mięso pokrojone na mniejsze kawałki marynujemy olejem z czosnkiem, solą, pieprzem i octem balsamicznym około godzinę, o ile mamy na takie manewry czas. Jeśli nie mamy – po prostu nacieramy wszystkim jak leci i delikatnie obsmażamy uważając jednocześnie, by kawałeczki czosnku nie zwęgliły się. Podsmażony czosnek to niebo w gębie, niestety ciężko o peany na cześć czosnku spalonego. Pomidory blendujemy na gładką masę, a następnie łyżką mieszamy z serkiem i poszarpaną bazylią.
Mięso zawsze, nim usmażę, lekko duszę, podlewając wodą, która potem wyparowuje. Wtedy zyskuje wspaniałą miękkość. Gotowe zalewam pomidorowo-serowym sosem. Duszę całość jeszcze parę minut, na małym ogniu, tak by smaki przeniknęły się.
Podaję z dzikim ryżem ugotowanym al dente oraz miksem zielonych sałat z vinegretem.
Smacznego! :)

wtorek, 15 listopada 2011

Witajcie!

Hej ho!

Witajcie na blogu Zapuszkowanych. Jesteśmy rodziną zafiksowaną na punkcie owoców, warzyw i puszkowania, choć żadne z nas nie ma i nie miało problemów z prawem ;).
Kiedyś, gdy rola kobiety w życiu rodzinnym i społecznym była jasno nakreślona i zakres jej obowiązków koncentrował się na doglądaniu gospodarstwa, piwnice pękały w szwach od
domowej roboty przetworów - powideł, pikli, koncentratów, surówek i innych cudeniek.
Dziś jest nieco inaczej - pomiędzy obowiązkami zawodowymi, powinnościami wobec dzieci i rodziny, ogarnianiem
wiecznie zabałaganionego domu, gotowaniem "czegoś na jutro", zakupami, rachunkami, zebraniem w spółdzielni, wywiadówką, weterynarzem... (wymieniać dalej?) musimy ogarnąć same siebie. By tworzyć cudne słoiczki z uroczym oldschoolowym, kraciastym zamknięciem zebranym równie uroczą kokardką chyba musiałabym zrezygnować z tych kilku godzin snu, co w konsekwencji doprowadziłoby do przyobleczenia mnie w kaftan.
A przecież tego nie chcemy :)

Zapuszkowani nie muszą puszkować własnoręcznie, żeby było miło, pożywnie i zdrowo. Lubimy zapuszkowanie cudzą, wprawną ręką.
Kochamy soczy
ste pomidory z puszki, dzięki którym prawdziwie włoska pomidorowa z bazylią, czosnkiem i parmezanem smakuje dokładnie tak, jak to pamiętamy z wakacji w Sienie, cenimy mus jabłkowy genialny w szarlotce i innych deserach, uwielbiamy pochrupać ogóreczka pod seteczkę w miłym gronie, nie wyobrażamy sobie życia bez domowych buritos z czerwoną fasolą i dużą ilością chilli.

Lubicie gotować? Jeść, smakować, degustować? Czy przygotowujecie jedzenie z miłością jak Nigella Lawson? I czy, jak ona, w żadnym wypadku nie chcecie uprawiać kuchennej martyrologii?
Sięgnijcie po puszki, czytajcie Zapuszkowanych :).